Geoblog.pl    agasmialek    Podróże    ALL EXCLUSIVE NEPAL TRIP    GHASA (2010) – TATOPANI (1190) - cdn
Zwiń mapę
2008
04
lis

GHASA (2010) – TATOPANI (1190) - cdn

 
Nepal
Nepal, Tatopani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6510 km
 
Trasę pokonaliśmy jeepem głównie. Wczesnym rankiem start z wioski, która tonęła jeszcze w bajkowej mgle, i około godzina marszu częściowo zniszczoną, częściowo budowaną drogą. Wyżłobiona w skalnej ścianie – wali się i zsuwa chyba co roku, po każdej monsunowej porze. Miejscami przejazd torowały imponującej wielkości głazy i zwaliska – teraz już wiemy, czemu jeepy nie dojeżdżają do samej Ghasy.
Po drodze widzieliśmy pracę nepalskich „drogowców” przy rekonstrukcji traktu. Z wielkiego rumowiska wydobywane są kamienie, następnie rozbijane i układane równiutko w mur i systematycznie wzmacniane siatką. Karkołomna i mozolna praca. A w dole huczy Khali Gandhaki.

Idziemy w trójkę: Wojo, Robert i ja. Tomek znów wybrał wolność. Nieusłuchany jest ten facet – ciekawy przypadek, ale straszny indywidualista. Czasem zabawniej byłoby iść w towarzystwie, w grupie, a on woli po swojemu – z przodu, samotnie. Nie można go na chwilę spuścić z oka, bo zaraz gdzieś się podzieje. Tak jak dziś – po raz pierwszy od początku treku wydawałoby się, że ustaliliśmy plan dzienny od A-Z: idziemy na jeepa - drogą jezdną (bo po innych jeepy jakoś nie chcą jeździć), łapiemy jakiegoś i wieziemy się do Tatopani. Łatwy, prosty plan. :) Po pół godzinnej wędrówce okazało się, że Tomka nie ma przed nami na drodze. Nikomu się nie opowiadając przeszedł na drugą stronę i powędrował pieszo ścieżką trekkingową, oddzieloną od naszej drogi korytem rzeki. Mostów najprawdopodobniej brak na odcinku kilku kilometrów. Wypatrzyliśmy go dopiero po dłuższej chwili zastanawiania się gdzie jest.. Oczywiście nie ma się o co martwić – bo wiadomo, że na końcu i tak gdzieś nas znajdzie / dogoni / przegoni – ale czasem, po prostu.. ciężko to zrozumieć. Spontan spontanem, indywidualizm swoją drogą, tylko, że te niespodzianki utrudniają życie. A wystarczyłoby poczekać 5 minut lub zostawić nam informację. Wrrrr...

Jeepa łapiemy w Tal Bagar, ponownie spotykając parę Holendrów z poprzedniego dnia, oraz parę sympatycznych francuzów z rejonów Grenoble – Michel i Chantale. Holendrzy, o dziwo, ucieszyli się na nasz widok. Najwyraźniej wczorajsze wygłupy w aucie nie zniechęciły ich do naszego towarzystwa.
Rajd jeepem na pace – niezapomniany – kurzy się strasznie, trzęsie i przyprawia o skurcze żołądka, gdy przejeżdżamy nad przepaściami. Dożo emocji. Tymczasem krajobraz znowu się zmienia – odzyskuje zieleń i kwiaty (Rano przy drodze kwitły wiśnie!! Niezły kontrast przy dojrzewających pod drzewami dyniach). Niżej, coraz więcej drzew pomarańczowych i mandarynkowych, choć te – jeszcze zielone. Słowem – znów wjechaliśmy w dżunglę i krajobraz rodem z Laosu.
W Tatopani wysiadamy zakurzeni niczym błotni ludzie. Ale nie ma się czym przejmować – zaraz czeka nas kąpiel w gorących źródłach. Odmoczymy zakurzenie z całych 2 tygodni. Zanim zejdziemy do ciepłych źródeł, zjemy obiad w Guest House’ie przy błękitnych stolikach. Zapach dojrzałych owoców gujaw ożywia we mnie wspomnienia z dzieciństwa – na chwilę wracam wspomnieniami do szczęśliwej Afryki sprzed wielu, wielu lat…

W międzyczasie znalazł się Tomek. W innym międzyczasie – ku niezadowoleniu moich towarzyszy - zawarłam znajomość ze wspomnianą parą Francuzów. Lub inaczej – poszłam sobie pogadać po francusku. Starliśmy się potem z chłopcami w dyskusji, dlaczego Francuzi uważają się nawet tu, w Nepalu, za pępek świata. Raz, że jest ich pełno, dwa - zamiast powszechnego pozdrowienia „namaste” prawie zawsze mówią wszystkim po drodze ‘bonjour’. Jad i pogarda sączyła się z moich chłopaków. :> Chwilę później Michel – jakby rozumiejąc tą dyskusję – podszedł do naszego stolika i po angielsku życzył nam smacznego, a następnie zaprosił wszystkich na odwiedziny do nich, do Francji. Fajna, dowcipna riposta na wrzucanie wszystkich do jednego worka. A panowie mieli się z pyszna. Hihi :)

...ciepłe źródła rozluźniają. Wpadamy w leniwą atmosferę – nareszcie czując się jak na wakacjach. Wokół góry, egzotyka i szum świerszczy, a my siedzimy w kamiennym baseniku, niczym w dużej wannie. Woda jest naprawdę gorąca – a nieopodal znajdują się jeszcze 2 baseny: z zimną oraz z jeszcze gorętszą! Dla każdego coś dobrego! :D Mieliśmy sporo szczęścia, bo po około godzinie przyjechał cały autobus lokersów i zeszli się turyści. W jednej chwili w „basenie” zrobiło się tłoczno (wcześniej byliśmy tam prawie sami). Stwierdziliśmy, że to najlepszy moment na zebranie się.

Sielankę zepsuła nam konieczność podjęcia decyzji: „co dalej”. Zespół podzielony był na dwie frakcje: chcącą zrobić dwudniowy rafting lub przejście przez punkt widokowy Poon Hill. Z tą druga opcją wiązała się konieczność sprężu oraz pokonania: rozleniwienia, wynikającego z czterodniowego schodzenia/jazdy w dół, i jakichś… 2000 metrów przewyższenia. Czekał nas całodzienny marsz w górę, do Gorephani.

Zostawienie decyzji na ostatnią chwilę nie okazało się dobrym posunięciem. Wywołało to niepotrzebną nerwówkę* i zdecydowanie za późne wyjście. …CDN
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
agasmialek
foka wędrowniczka
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 12 komentarzy12 616 zdjęć616 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
10.06.2009 - 14.06.2009
 
 
18.10.2008 - 10.11.2008