Geoblog.pl    agasmialek    Podróże    ALL EXCLUSIVE NEPAL TRIP    biała furia w tatopani ... :>
Zwiń mapę
2008
04
lis

biała furia w tatopani ... :>

 
Nepal
Nepal, Tatopani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6510 km
 
BIAŁA FURIA W TATOPANI - Czyli progesteron na wycieczce. :)

Odcinek z dedykacją dla moich towarzyszy, którzy - w czasie owej niepotrzebnej nerwówki* (choć bliższe prawdy jest określenie: „byłam wściekła – i miałam ochotę ich roznieść na kawałki”) – nie wiedzieli o co mi chodzi. Dla wyjaśnienia i ku przestrodze – analiza sytuacyjna problemu przebiegająca w spiskowym mózgu kobiety. ;)


„..Proces decyzyjny, „co dalej”, ciągnął się niejako od kilku godzin. Tu - temat rzucony przy obiedzie, tam - specyficzne kody, żarty i żarciki w źródłach („A może zamówimy piwo?”) no i wreszcie przeciągająca się dyskusja przy drugim obiedzie, wspomagana na „nie” argumentami Kuby. Robi się coraz później – a ja robię się coraz bardziej niepewna i podminowana. Tak naprawdę decyzja mogła być podjęta już dwa dni temu, a rozwlekamy to jak flaki z olejem. W dodatku sprawy przyjmują obrót nie po mojej myśli (zasadniczo - jak tu się nie wkurzyć?;)). Dwa dni wcześniej powiedzieliśmy sobie, że zdecydujemy w gorących źródłach Tatopani. Okej – taki był pierwotny plan (lubię plany – wiem, czego się trzymać :)).
A jednak nastąpiła zmyłka: wczoraj jedząc kolację w Ghasie siedzieliśmy wszyscy nad mapą i toczyliśmy dyskusję, jak byłoby najlepiej rozegrać w czasie pokonanie podejścia na Poon Hill. Nie było mowy o żadnym planie „B”. W naturalny sposób przyjęłam to jako NASZ plan do realizacji – w sumie ciesząc się, że obędzie się bez rozstań i podziału na grupy. A tu klops. Czas brzęczy za uchem: tik-tak, tik-tak... A panowie... jakby się zaczynają rozmyślać...

To tak: przedwczoraj był plan, wczoraj był drugi plan – to wcześniejszy chyba jest anulowany? Nie jest? Nie rozumiem…:( Czekam, czekam i już mnie gotuje.
Ale czego się spodziewałam? O tym, że chcą jechać na ten rafting wiedziałam od 2 dni, nie będąc jasnowidzem. Tomek – z rozmów wiedziałam, że chce, Robert – z pewnych względów spodziewałam się, że zachce. No to, czemu, u diabła, tyle zwlekali z decyzją?? Można było zupełnie inaczej rozegrać: na spokojnie, zaplanować punkty spotkania, komunikacji... cokolwiek! Zrobić PLAN!! (Mówiłam, że lubię plany!) A tu wciąż nic nie wiemy, a czas leci... Tik-tak, tik-tak...

W głowie burza narasta, a kolejne myśli eksplodują z prędkością karabinu maszynowego:
Jest po 15.00 - o tej porze kończy się trekkingi a nie zaczyna, grupę PoonHilową czeka jeszcze spore podejście dla rozbicia dystansu. W dodatku na górze zaczyna się nieprzyjemnie chmurzyć. Tak się nie powinno wychodzić w góry. SIC!
Tak naprawdę - to wszystko ich wina!! Jestem pewna, że przeciągają decyzję specjalnie – chcą mnie pozbawić możliwości manewru, postawić w podbramkowej sytuacji: nagle się okaże, że jest za późno na wyjście, że rozsądniej byłoby się wycofać... I co – niby, mam ulec tej niecnej manipulacji? NIEDOCZEKANIE!! Żeby chociaż się przyznali, że nie chcą się pozbawić mojego ZNAKOMITEGO towarzystwa – to bym przemyślała.. ;) ...ale skoro tylko tak niecnie grają na zwłokę, to: nie ma mowy! FOCH!!!
I tylko jedno mnie naprawdę niepokoi: wcale nie jestem pewna, czy Wojtek faktycznie chce iść w górę. Wprawdzie widząc, jak powoli ogarnia mnie furia, uspokajająco mówi: „pójdziemy, pójdziemy” (coś jak: „przytakuj i kiwaj głową – zalecił lekarz”, co dodatkowo zaczyna działać jak czerwona płachta na byka). Sam nie wygląda jakby był szczęśliwy na myśl o rozstaniu ze swymi „trekkingowymi braćmi”. Poza tym – już nie wiem, gdzie kończą się kody i żarty a zaczynają ustalenia. SIC!
A co, jeśli Wojtek nie pójdzie? Jeśli okaże się po 2 tygodniach wspólnej wędrówki nagle, w tej jednej chwili, zostanę sama z ostatnim etapem? Moi przyjaciele odpalą piwo i pojadą się bawić na spływ, i zostawią mnie w dżungli na pastwę losu!! SIC!!!
Przez chwilę się waham. Kurcze! W końcu – przecież też mogę wrzucić na luz! Przełęcz pokonana – misja spełniona. Można darować sobie dwudniową wyrypę na komercyjny punkt widokowy i cieszyć się przyjemnościami wakacji… A jednak oznaczałoby to koniec trekkingu w tej właśnie restauracji, a odliczając 2 dni jazdy jeepem – to skończyliśmy go w Ekle Bhatti. SIC! Maało!!

Była 15.00, gdy (wreszcie!!!) Tomek z Robertem podjęli decyzję o wyruszeniu na te ich cholerne pontony. Kiedy ogłosili światu „werdykt”, napięcie, które we mnie rosło od jakiegoś czasu, sięgnęło zenitu. Aktualnie byłam urzeczywistnieniem BIAŁEJ FURII, a to najgorszy gatunek. Poczułam, że jeśli zostanę z nimi przy stole jeszcze sekundę dłużej, to eksploduję ze złości tworząc efekt bomby nuklearnej, która zniszczy wszystko w promieniu wielu setek kilometrów…
Nawet przez chwilę miałam ten obraz w oczach: najpierw BŁYSK oślepiającego białego światła, potem idzie fala uderzeniowa zmiatając wszystko z najbliższego otoczenia. Błękitne stoliki i krzesła przewracają się nagłym podmuchem, który dochodzi do szyb restauracji. Te pękają w drzazgi – rozsypują się, tworząc wokół śmiertelny, rozpędzony krąg małych szkiełek… W pierwszych chwilach eksplozja przebiega w całkowitej ciszy, by po paru sekundach nagłym „BUUM” rozsadzić bębenki… Potem podmuch porwie w powietrze domy, hotele, a nawet drzewa polecą jak dmuchawce… i tak dalej. TOLALNA ZAGŁADA. Masakra jakaś! /Pragnę za tę wizję podziękować Bratowi Pitowi, który od najmłodszych lat zajmował się moją – jedynie słuszną - filmową edukacją. :)/
W każdym razie: nie chcąc narażać moich kompanów na tą nagłą detonację, a świata - na globalne skutki nuklearnego wybuchu w Himalajach – wstałam i poszłam.
Porzuciwszy ich, przerwaną dyskusję i wszystkie swoje rzeczy, ruszyłam drogą do Gorephani i szłam dopóki nie przeanalizowałam sytuacji, nie podjęłam decyzji, wreszcie dopóki nie poczułam, że przeszło mi na tyle, że panowie ujdą z życiem. :)

A sytuacja była następująca:
Albo ja ustępuję i idziemy wszyscy dalej razem – raźno, luźno, wesoło i …w dół. Albo rozdzielamy grupę – punkt spotkania dopiero za 3 dni w Kathmandu. Można zapomnieć o wizji wspólnego, radosnego świętowania pokonanego trekkingu w Pokharze (już razem z odnalezionym Hubertem oraz Kubą, który nie pogardził naszym pokręconym towarzystwem). SIC!
Niejako czuję, że w tym momencie ciężar decyzji o podziale został odbity jak piłeczka ping-pongowa i pada teraz na mnie. He-looł, czyli to ja mam być tą złą, która zepsuła dobrą zabawę, tak?? WRRRR…
Nici też z rozsądnego rozplanowania podziału rzeczy… Eh, głupia, gdyby nie dać się zwieść tylko przewidzieć ich wcześniej! Zdążyłabym wyjąć z samego spodu plecaka najcięższą zawartość i poświecić oczami do Tomka, żeby ją zabrał. Wojo pewnie poświeciłby do Roberta i poszlibyśmy w górę na lekko. (Corvax you’re so clever!;)) No w końcu oni zjeżdżają dalej jeepem – zabraliby... A tu NICI z mojego chytrego planu! Teraz pozostaje mi tylko się dla „formalności” obrazić się na nich i unieść ambicjonalnym: „Nie trzeba. Sama wszystko wezmę.” Lekceważące spojrzenia dla pogrążenia ich w poczuciu winy – bardzo wskazane i FOCH! ;)
No tak – tylko to jest optymistyczna wersja, która zakłada że Wojo idzie za mną. A co jak nie? Nie chcę go rozłączać z „funflami” na siłę. A iść samej jeszcze dwa dni? Może jednak odpuszczę sobie i pojedziemy wszyscy na rafting. Ale przecież – kończyć trekking już dziś? Jeszcze się nie nachodziłam!! Poza tym... Poon Hil od początku był w planie! Poza tym … JA CHCĘ! I nie wiem skąd mam w sobie to święte, niezłomne przekonanie, że ja po prostu MUSZĘ TAM IŚĆ!
Tylko czy jeśli zostanę - no kurcze – samiuteńka (i tylko przez głupi, kobiecy upór!!), to czy dam radę? Jest PÓŹNO – idzie na burzę, idzie na deszcz!!! Zaraz zapadnie noc i wszystko co się z tym wiąże: można się zgubić, napadną mnie zbójcy, a potem jeszcze dzikie zwierzęta, albo nawet pająki... SIC!!!!!

Po chwili paniki odezwał się w głowie mój głos wewnętrzny. Moje zawsze-mocno-stojące-na-ziemi Ratio straciło cierpliwość i postanowiło w końcu przejąć kontrolę nad spłoszonym Emotio.
- Przestań się mazgaić i zacznij myśleć. - powiedziało z pogardą – Przyjaciele Cię opuścili dla pontonu i piwa, więc musisz teraz liczyć tylko na siebie – czyli na mnie. :]
- Zaraz, a ja? - zbulwersowało się zbite z tropu Emotio – Jak ona ma racjonalnie myśleć skoro ja tu właśnie panikuję! He-loo-oł!
- Zamknij się na chwilę Emo-mięczaku. A ty Aga – połącz synapsy i myśl konstruktywnie..
Posłuszna zaleceniom spróbowałam pomyśleć konstruktywnie: fizycznie, nie widzę problemu… Wyjść – wyjdę. Zejść – zejdę.
- Słusznie – pociągnęło wątek Ratio - Mocna jesteś, póki co, nosić cię nie musieli.
- Byłoby miło, gdyby ponosili – Emotio nie dawało za wygraną.
- E-MO-TIOO!!!– syknęliśmy już wspólnie Ratio i ja. - Nie ma takiej potrzeby!
- ... (Emotio odstawiło focha, popadając we wzgardliwe milczenie.)
- Nie przejmuj się nim, kombinuj dalej – zachęcało Ratio
- Hmm.. – zastanowiłam się - Na szlaku sobie poradzę. Mam jeszcze na tyle siły, mam mapę i sprzętowo też jestem niezależna. Poza tym, co złego może mnie spotkać w górach? Tylko, że to wbrew zasadom: w góry nie powinno się chodzić samemu. Z drugiej strony – jakie samemu? Przecież co chwilę ktoś tędy chodzi, a ludzie są przyjaźni.;) A zatem najgorzej będzie z tym ostatnim odcinkiem już po treku. Dojazdy – przejazdy – no chłopcy zawsze to lepiej chwytali – ja nigdy się nie przejmowałam dokładnymi informacjami: skąd / dokąd / czym mamy dojechać – oni zawsze wiedzieli i załatwiali wszystko. Nie musiałam sobie tym głowy zawracać, co było dość wygodne. Wsiąść do pociągu byle-jakiego i jazda! A teraz co, będę musiała poradzić sobie sama z tą całą logistyką przejazdową? Poza tym – co tu dużo mówić. Czułam się z nimi bezpieczniej. …Hmm, czy zatem, dam radę bez nich?
- Aga?
- Hmm, Ratio?
- Poradzisz sobie. Jesteś dużą, dzielną dziewczynką. W dodatku… mocno wkurzoną. :>
- :) No dobra - przekonałeś mnie. :)
- Powtórz dla pewności 3 x : „Jak to – jaa nie dam rady?”
- Luz Ratio – nie trzeba. Już postanowiłam. Niezależnie od decyzji Wojtka – sama czy z nim, idę na Poon Hill. Tylko pytanie - dziś czy jutro? Dziś jest już faktycznie późno i tak z nagła. I trochę szkoda...
- A może poczekać do jutra, wypić pożegnalne pifko i pójść o świcie, ha? :D – Emotio nie wytrzymało długo w milczeniu.
- W sumie... – Ratio, po raz pierwszy, zawahało się – W sumie dałoby się tak zrobić. Ale wtedy: 1770m przewyższenia trzeba pokonać nazajutrz NA RAZ. Straaasznie dużo! Nie. Trudno i darmo: piwa nie będzie – start dzisiaj. I to jak najszybciej.
- …no to mamy po imprezie – skapitulowało Emotio.

Po tej burzliwej auto-rozmowie i podjęciu decyzji mogłam się wreszcie zatrzymać. Stanęłam, podniosłam z ziemi ciekawy okaz kamienia i zaczęłam go podrzucać. Jeszcze tylko trzy wdechy i mogę zawrócić do Restauracji. :) Sceneria wokół była doskonałym odzwierciedleniem mojego stanu ducha: w dole huczy wzburzona Khali Gandaki, w górze ciemne chmury zbierają się na deszcz. Idealne okoliczności, żeby zaśpiewać sobie złowieszczo: „Summertime, when the living is easy…”
Nie przestając podśpiewywać ruszyłam w drogę powrotną…

-Aga?
Tak, Emotio?
- Czy skoro znów wygrało Ratio i znów musimy być tacy stanowczy i iść na ten Poon Hill i skoro nie będzie imprezy pożegnalnej – to możemy chociaż zrobić na koniec jakąś małą rozpierduchę?
- :) … dobrze Emotio. Z radością nawrzucam im jak tylko ich spotkam.
- Iiiiii-haa!!! - zawyło z zachwytu Emotio.
- O masala jakaś! – załamało się Ratio – Umywam od tego ręce!
- …niech tylko ich spotkam… Powtórzyłam już sama do siebie, bawiąc się podrzucanym kamieniem. - „Suummerrrrrtime….”


EPILOG:
Wracając, już w okolicach gorących źródeł spotkałam Wojtka z Kubą (Na wszelki wypadek, widząc ich sylwetki, pozbyłam się kamienia. Kto zgadnie, czego się można spodziewać po urażonym Emotio?) Chłopcy szli – jak to określił Kuba – z czwartą misją ratunkową... Przyznam – nie wiem ile to wszystko trwało, 20 minut, czy godzinę. Szczęśliwi czasu się liczą – wściekli najwyraźniej też nie.;)
Wojo nie zawiódł – potwierdził, już na poważnie, że idzie ze mną na górę. Ot i Przyjaciel.;)

Jeszcze tylko musiałam zrobić obiecaną rozpierduchę, – czyli „małe wyrzuty” chłopakom. Ratio złośliwie się wycofało, za to Emotio nie zawahało się wprawić mojego głosu w złowieszcze drżenie i rzucać piorunami z oczu.
Roberto – dzielny, acz nieświadomy, że dopiero co uszedł z życiem przed wybuchem bomby nuklearnej - nawet spróbował się kłócić. ;) Ponieważ Ratio, obrażone, nadal mi nie pomagało, pozbawiona logicznych argumentów, w dyskusji z praktyczno-logicznym umysłem z Marsa byłam skazana na przegraną, Cóż, pozostało faktycznie: unieść się ambicją oraz ciężkim plecakiem. I mogliśmy iść. :)”

Eh.. kobieca logika.
Strzeżcie się!

THE END

MUZYCZNA POCZTÓWKA:
http://pl.youtube.com/watch?v=mzNEgcqWDG4


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Multimedia (1)
  • rozmiar: 4,99 MB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
wojo
wojo - 2009-01-31 12:09
o masala jakas!!! to to tak bylo?? :) :) :)
 
agasmialek
agasmialek - 2009-01-31 14:54
no masala, masala! ;) nie wiem o czym wy myśleliście ślęcząc nad tą mapą /pewnie o jedzeniu/ ale ja o tym wszystkim właśnie. naraz. ;) :):)
 
 
agasmialek
foka wędrowniczka
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 12 komentarzy12 616 zdjęć616 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
10.06.2009 - 14.06.2009
 
 
18.10.2008 - 10.11.2008