Geoblog.pl    agasmialek    Podróże    ALL EXCLUSIVE NEPAL TRIP    MUKTINATH (3760) - MARPHA (2670)
Zwiń mapę
2008
02
lis

MUKTINATH (3760) - MARPHA (2670)

 
Nepal
Nepal, Marpha
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6480 km
 
Rano Mała Rozbójniczka rozstawia przed hotelem stragan. Jest po 6.00, słońce dotrze tu dopiero za parę godzin – marzną jej ręce, jak wiąże czapki do sznurków, ale nie wygląda, jakby jej to przeszkadzało – pierwsi turyści już niedługo zaczną schodzić z przełęczy, trzeba być gotowym. Zanim się zbierzemy, ta barwna istotka pokrzyczy na opieszałą siostrę, poda nam śniadanie na tacy, zza której ledwo wystaje, przybije mi piątkę, a Tomka walnie w plecy za niesubordynacje przy stole (Próbował zabrać swoje musli, które Mała – wyraźnie sympatyzując z dziewczynami postawiła przede mną. Pewnie wyczuła, kto naprawdę jest bossem w tej paczce. ;) Albo też że jestem fajna – czego nie da się ukryć nawet po przecieraniu przez pięciotysięczną przełęcz. :) ;) :) No w każdym razie – ja miałam musli – Tomek siniaka. :P ). Kiedy już się uporała z nami, Mała Rozbójniczka wróciła do handlowania przy ścieżce. Szybko ją to jednak znudziło – zostawiła stragan i poszła do miasta. Chwilę później pojawiła się powrotem na ścieżce – wracając splunęła na przydrożny krzak, a następny kopnęła. Ta mała na pewno będzie kiedyś rządzić tą wioską. ;)

Kiedy opuszczamy Muktinath słońce jest już wysoko. Krajobrazy nadal księżycowe: Góry – wysuszone piaskowce – doskonale kontrastują z niebem. Wyglądają, jakby ktoś usypał górki z piasku w niebotycznie wielkiej piaskownicy. Droga jest pylista i kamienista – krajobrazy pustynne – słońce wysuszyło tę część doliny. W drodze do Jomosom sporadycznie spotkane drzewa wyglądają jak topole, które niedługo zaczną zrzucać wielkie, żółte liście. Pola są już puste, a zbiory suszą się na płaskich dachach domków: od zewnętrznej starannie poukładane stosiki drewna, jako ograniczniki, dalej słoma skręcona w warkocze i wyłuskane kolby kukurydzy. W koszach suszą się jabłka. Mieszkańcy kroją je w plasterki i suszą na płachtach lub sznurkach. Zresztą jabłka to główny ich składnik przetwórczy: w wioskach można kupić szarlotki, soki ze świeżych jabłek, bimber i wino jabłkowe…
Z zaciekawieniem obserwujemy niewidoczne dotychczas początki terytorialności: zbocza, jak okiem sięgnąć, podzielone są kamienno-glinianymi murkami. Sprawia to śmieszne wrażenie, bo na polach jest jedynie pył i wysuszone słońcem krzaki - a jednak jakby istotne jest zaznaczenie, do kogo ten nieurodzaj należy. ;)
Aha, krowy na tej wysokości są malutkie – niewiele większe od dużego psa. ;)

Niestety, niedługo za Muktinath, ścieżka trekkingowa zaczyna przeplatać się z drogą jezdną. Jeepy przemykają co jakiś czas, wzbudzając tumany kurzu. Zwiedzeni tym, próbując uniknąć hałaśliwego towarzystwa „jezdni” skręcamy w ścieżkę, która idzie w górę. Niestety – jak się później okaże – omija miasteczko Kagbeni. Chcieliśmy je zwiedzić ze względu na płonący w miejscowej świątyni święty wieczny ogień. Nie udało się, ale pociesza nas to, że nikt później nie potwierdził, że można ten ogień faktycznie tam zobaczyć..
Pewnym wynagrodzeniem staje się bardzo widowiskowe przejście ścieżką przez skraj zbocza. Wybrany przez nas wariant szlaku dochodzi do załomu skalnego, przez który na drugą stronę wiedzie długie wyżłobienie – coś w rodzaju tunelu bez dachu. Z jednej strony wietrznego tunelu żegna nas widok na Muktinath i szlaku na przełęcz, z drugiej strony wita pejzaż otwierającego się poniżej, olbrzymiego rozlewiska rzeki Khali Gandhaki.
Schodzimy ze wzgórza i zatrzymujemy się w Ekle Bathi na popas. Dolina Khali Gandhaki w pierwszym odcinku jest charakterystyczna ze względu na bardzo silne wiatry, niosące ze sobą tumany kurzu. Szybko daje nam się to we znaki. Kontynuacja drogi w tym pyle nie jest zachęcająca. Rozważamy jeepa – a tu, jak na złość, nie pojawia się żaden. Po dłuższej chwili dostrzegam zjeżdżający drogą w dół traktor z naczepą. Pomysł takiego transportu wydaje się absurdalny, ale zapytany o podwózkę do Jomosom kierowca bez zatrzymania wskazuje na stojącą nieopodal grupę dzieciaków. Rozumiemy w lot. W pośpiechu łapiemy plecaki i biegniemy za nim. Już po chwili jedziemy lokalnym GIMBUSEM z bandą roześmianych berbeci wracających ze szkoły. Żeby było śmieszniej, zjeżdżamy z drogi (która jest wystarczająco wyboista) na rozlewisko Khali Gandhaki i przekraczamy je w bród. :) Kupa śmiechu – dzieciaki mają zabawę, gdy z Robertem śpiewamy im „wsiąść do pociągu byle jakiego” próbując przekrzyczeć wiatr. Jeszcze większa radość zapanuje, gdy rozdamy im Kopiko. Wreszcie cukierki tachane od wielu dni w plecakach na coś przydały. Traktor i naczepa rzucają nami strasznie, tylu siniaków nie uzbierałam chyba na całym treku.

Wysiadamy w Jomosom z obitymi wnętrznościami, podbijamy permity w punktach kontrolnych i szybko zabieramy się za negocjowanie jeepa.
Jomosom wygląda jak miasteczko w westernów – szeroka wybrukowana ulica, po obu stronach zabudowana równiutko kwadratowymi bryłami domów. Przez środek miasta pędzi wiatr pełen kurzu…
Mimo zauważalnego ucywilizowania, nie sprawia wrażenia gościnnego: na drodze co chwila wbudowane są spowalniacze a la „śpiący policjant”, baza wojskowa, lotnisko, a nade wszystko przeszkadza piaskowy wiatr wiejący przez całą długość miasta i wpychający się wszędzie. Z ulgą wsiadamy w auto i pokonujemy trasę aż do Marphy.

Po dotarciu na miejsce i zameldowaniu w bardzo przyzwoitym Hotelu Snow Leopard, udaliśmy się na osławioną w tym miasteczku szarlotkę z prawdziwą kawą!! Po raz pierwszy też skosztowaliśmy lokalnych „procentów”. I tak: o ile brandy jabłkowe i morelowe jest dość dobre, o tyle lokalne wino z jabłek to eksperyment tylko dla amatorów. Siedząc przy szarlotce poznajemy Kubę – globtrotera z Warszawy. Wraca właśnie z trekkingu wokół Dhaulagiri. Jest w towarzystwie starszego Szerpy, wspominającego klasyków Polskiego Himalaizmu. Towarzyszył na wyprawach Kukuczce i Great Vanda - jak mówi o Wandzie Rutkiewicz. Jego twarz ma rysy człowieka, który w górach przeżył już niejedno. Zapada nam w pamięci to spotkanie.
Dzień kończymy kolacją w hotelowej restauracji próbując steków z jaka!!! ;) Czas postów zdecydowanie się skończył! Steki z jaka są trochę łykowate – co tłumaczę sobie tym, że zrobione były z uwędzonych wcześniej kawałków mięsa.

MUZYCZNA POCZTÓWKA Z MARPHY:
http://pl.youtube.com/watch?v=l3KnKm8HZ2k
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (32)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
agasmialek
foka wędrowniczka
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 12 komentarzy12 616 zdjęć616 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
10.06.2009 - 14.06.2009
 
 
18.10.2008 - 10.11.2008