Geoblog.pl    agasmialek    Podróże    ALL EXCLUSIVE NEPAL TRIP    HIGH CAMP (4925) - THORUNG LA (5416) - MUKTINATH (3760)
Zwiń mapę
2008
01
lis

HIGH CAMP (4925) - THORUNG LA (5416) - MUKTINATH (3760)

 
Nepal
Nepal, Muktināth
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6459 km
 
Pierwsze wycieczki z High Campu startują już około 04.00 nad ranem. My wyruszamy koło 7.00. Najważniejsze, by dotrzeć na przełęcz przed godziną jedenastą, bo potem wychodzenie utrudnia mocny wiatr. Droga idzie konsekwentnie do góry – mniej lub bardziej stromo. Początkowo kluczy się trochę po zboczach piargowych nasypów, miejscami bywa przepaścisto, ale ścieżka jest utwardzona i stabilna. W około połowie drogi można odpocząć w tea haus’ie. To jest ostatni budynek po tej stronie przełęczy. Dalej, im wyżej, tym częstsze i większe stają się napotykane płaty śniegowe, poprzecinane śladami ścieżek. Idzie się, de facto, cały czas po glebie, ale około dwudziestocentymetrowe ograniczenia ze starego, zlodzonego śniegu czasem utrudniają stawianie kroków. Dlatego łatwiej pójść obok wyrytych śladów - jest wygodniej i stabilniej. Zresztą, w mniej stromych miejscach pojawia się zawsze kilka wariantów przejścia – można sobie wybrać. Ostatni odcinek jest ułudnie pagórkowaty. Postępujące po sobie szeregi kolejnych wzniesień – zawsze sprawiają wrażenie TEGO OSTATNIEGO, i że za nim już na pewno będzie widok na przełęcz. Żart polega na tym, że maszeruje się z tym przekonaniem przez jakąś godzinę. Aż wreszcie.. jest! Najpierw oczom ukazują się modlitewne chorągiewki a potem czynne tylko w sezonie mini-schronisko (dokładniej przystosowany do gotowania herbaty barak). Na środku wypłaszczenia, wśród kolorowych flag tablica: THORUNG – LA PASS 5416 Mtr. CONGRATULATION FOR THE SUCCESS!!! HOPE YOU ENJOYED THE TREK IN MANANG. SEE YOU AGAIN!!! ;) A więc po to tu przybyliśmy... :) :) :)

Przełęcz Thorung La zdobywamy po około trzygodzinnej wspinaczce w górę. Dochodzimy tam w zasadzie każdy osobno – na tej wysokości nie da się iść grupą, bo każdy musi trzymać się swojego, optymalnego tempa. Pojedynczo czekamy na siebie na przełęczy. Chwila radości, zdjęcia, szukanie kamyka na pamiątkę, jeszcze jedno spojrzenie na tablicę, modlitewne chorągiewki rwane mroźnym wiatrem i.. czas schodzić. W głowie huczy od wysokości a przed nami karkołomne, czterogodzinne zejście do Muktinath – stromizną, w skwarze i spiekocie.
Od przejścia przełęczy towarzyszy nam cały czas księżycowy krajobraz. Ścieżka biegnie przez nieprzyjazne, skaliste zbocza. Na pół dnia znikają za plecami śnieżne panoramy, zostaje tylko jedyna obietnica kolejnych widoków – Dhaulagiri. Zmiana temperatur bardzo odczuwalna: na przełęczy zimny wiatr niemal odmraża ręce - w drodze na dół, trzykrotnie zatrzymujemy się na „rozbiórkę”. Różnica wysokości i ciśnień sprawia, że z każdym krokiem w dół nasze mózgi tłuką się jakby ktoś w nie walił młotkiem. Lepiej się nie zatrzymywać, bo ciśnienie dogania w sekundę i rozsadza głowę. Długie, strone zejście nieźle daje nam w kość (i w stawy - zwłaszcza stawy kolanowe). Wreszcie, zygzakowata ścieżka dociera do 3 przydrożnych baraków- restauracji. Są niczym ocalenie na pustyni, zwłaszcza, że z Robertem nie wzięliśmy na zejście wystarczającego zapasu wody. :) Tu restujemy chwilę, w towarzystwie spotkanych ponownie Profesorów, a potem ruszamy w stronę majaczącego w oddali Muktinath.
Miasteczko wita nas najpierw rozstawionymi straganami a potem białą bramą modlitewną i świątynią buddyjska. To jedna z bardziej znanych gomp na tej trasie – miejsce nieustającej medytacji mnichów buddyjskich. Mało z tego uda nam się oglądnąć – bardzo zmęczeni zajmujemy pierwszy napotkany hotel Moonlight. Standard może bez rewelacji, ale żywe, niemal meksykańskie kolory wnętrza i słoneczny taras z widokiem na schodzących trekkerów, wystarczą nam do odpoczynku (i ciepła woda pod prysznicem!!!). Obsługa hotelu jest wyśmienita: są to 2 siostry, z czego młodsza – może 12 letnia Mała Rozbójniczka – pokrzykiwaniem ustawia starszą siostrę, ustawia gości, a pewnie kiedyś poustawia całą wioskę.
Pod wieczór udajemy się jeszcze na zwiedzanie i apple pie do „centrum” miasteczka. Po powrocie – mieliśmy hucznie świętować zwycięskie pokonanie przełęczy – kończy się na tym, że po symbolicznym pifku pospaliśmy się jak dzieci. :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
agasmialek
foka wędrowniczka
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 12 komentarzy12 616 zdjęć616 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
10.06.2009 - 14.06.2009
 
 
18.10.2008 - 10.11.2008