Dzisiaj szliśmy bardzo długo. Widzieliśmy Manaslu po raz pierwszy… Ale od początku:
rano weszliśmy w krajobrazy tatrzańskie. Ponownie dobre przejście poranne: około 2h do Danakyu, mimo zgubienia drogi (po-monsunowe osuwisko zasypało szlak – trochę pobłądziliśmy, szukając go). Wydawało nam się, że niemal „zjadamy” podane na trekkingowych mapach czasy, idąc o połowę krócej. Trochę nas to zmyliło – zrobiliśmy wcześnie przerwę na rest, bo Wojtek wciąż niedomaga – idzie z bólem brzucha i jest biały jak prześcieradło. Dobrze było się zatrzymać.
Dalszą część drogi do Chame mieliśmy przejść gładko – idąc dołem wzdłuż koryta rzeki, żeby nie nadwyrężać chorych. Niestety, okazało się już w trakcie, że dolnej drogi nie ma. Ten wariant zawsze był zagrożony spadaniem kamieni, aż kilka lat temu drogę zasypała spora kamienna lawina i wtedy definitywnie ją zamknęli. Pozostała nam mozolna wspinaczka w górę. Wystygłe w odpoczynku mięśnie uruchamiały się bardzo powoli – zwłaszcza, że nie byliśmy energetycznie przygotowani na podchodzenie w górę, lecz na soft’owe, płaskie przejście u koryta rzeki. Odczuwalna stała się też zmiana temperatury. Idziemy, a mimo to zaczynamy marznąć. Przejście do Chame jest męczące i dłuży się niemiłosiernie. Kroki są coraz mniejsze, plecak ciąży coraz bardziej, pod koniec walczymy o każdy ruch do przodu. A iść trzeba – podzieliliśmy się na 3 grupy i spotkamy się dopiero na miejscu.
Wreszcie docieramy. Chame wita nas chorągiewkami, młynkami modlitewnymi, gwarem i …kawiarenkami internetowymi na każdym kroku. :D Udało się – Home Sweet Home! :)
Jutro możemy pospać do 9.00 :) Mamy tylko 4-5h przejścia do Lower Pisang.
PS: Kilka fajnych rzeczy z drogi:
1. Powyginana wiekiem babulinka, z 20-kilogramowym workiem na plecach, wyprzedziła nas na podejściu do Koto.
2. Widzieliśmy z Hubertem: stado małp, deski prosto z tartaku na całkowitym odludziu, dzieciaki na sankach błotnych i sady jabłkowe – obsypane czerwonymi owocami.
/Jabłonie jesienią – jeden z moich ulubionych widoków. Kiedy już kolorowe liście opadną, jabłonie pozostają zupełnie bez okrycia. Rozebrane z pstrokatej dekoracji stoją takie wychudłe i powyginane, trzymając na swych gałęziach – jak najpiękniejsze klejnoty – dojrzałe, nabrzmiałe czerwienią jabłka. Jakby mówiły: „Spójrz, po całym roku, oto, czym jestem. Stoję przed Tobą ukazując Ci mój skarb, moje dzieło. Pokłoń się przed tym bogactwem. I przyjdź.. Skosztuj ten owoc. ;)
Czy można się dziwić wszystkim Adamom i Ewom tego świata, że się nie oparli?/
Dobranoc.