Ze względu na drobne niezrozumienie, spaliśmy w 2 różnych miejscowościach. Upper i Lower Pisang - z różnicą 100 m wysokości. Śmiesznie wyszło, bo w zasadzie znaliśmy swoje wzajemne położenie, dzieliło nas 20 min drogi, ale obydwie grupy czekały na siebie przekonane, że to ta druga miała dołączyć. I tak zaczekaliśmy się do nocy… :)
Przez oszklone okna jadalni hotelu w Upper Pisang doskonale było widać ośnieżony masyw Annapurn II i IV o zachodzie słońca – bajkowe widoki. Do tego wieczorem była awaria prądu – kolację jedliśmy przy świecach, co stworzyło niepowtarzalny klimat starego, górskiego schroniska. Było doskonale*. ;)
(*Lub może: byłoby doskonale, gdybyśmy nie czekali 4h uziemieni na tych łośków z Lower Pisang.) :) :) ;)
W nocy przeszłam swoją osobistą aklimatyzację – nieprzyjemne przebudzenie z wrażeniem braku tlenu, potem dudnienie serca, które próbowało nadrobić szybkie, płytkie wdechy... Trwało to jakiś moment. Niemiłe uczucie. Szczęściem po +- pół godzinie udało mi się ponownie zasnąć i rano obudziłam już w normalnym stanie. Również na szczęście, był to pierwszy i ostatni raz.
Po śniadaniu niepokój „co z resztą?” kazał mi się cofnąć do Lower Pisang. Okazało się, że już wyruszyli, więc nie pozostało nic innego, jak zacząć ich ścigać. Mieliśmy do pokonania trudny odcinek: do miejscowości Ghyaru prowadziła stroma ścieżka – 370 m przewyższenia na krótkim odcinku. A słońce znów nie oszczędza.. Od Ghyaru droga idzie teoretycznie w dół, a praktycznie – w stylu nepalskim: trochę w górę, trochę bardziej w dół i tak po wielokroć. Do słońca doszedł dość mroźny, silny wiatr – zrobiło się męcząco. Poniżej świecił nam łatwiejszy wariant trasy: prosta droga idąca korytem rzeki. No, ale na aklimatyzację trzeba zapracować, więc pokornie pokonywaliśmy przewyższenia, by przyzwyczajać organizm do wysokości. Za to widoki doskonałe: Tilitsho Peak (7132) Annapurna III (7555), Dalej, przez chwilę Annapurna IV (7525).
Na noc zejdziemy niżej - do Manangu, gdzie czeka nas jednodniowy odpoczynek i aklimatyzacja. Po drodze miniemy jeszcze dość ciekawe skalne miasteczko Braga, którego znaczna część domów wbudowana jest w skalne zbocze. Jeden nad drugim. Jest tu też gompa i złoty Budda na trawniku, lśniący po środku tych starych, zakurzonych zabudowań.
Wreszcie, po raz pierwszy do tego stopnia zmęczeni, z ulgą dochodzimy do Hotelu Himalaya, który na 2 noce będzie naszym chwilowym domem. Nie jest to może najlepszy hotel w mieście, ale z relacji „przodowników” – Wojtka i Tomka – jedyny, w którym były wolne miejsca.