Aż dziw, że to październik – taki upał. Jedziemy lokalnym autobusem do granicy. Miejscówkę i bilety załatwił nam nasz gorakhpurski „przyjaciel” za szklankę soku z cytryn i tipa: 5 rupii indyjskich. :) I znów to samo odczucie: w Indiach czujesz się bezpiecznie jako biały turysta, bo wszyscy są twoimi przyjaciółmi i śmieją się z twoich europejskich obaw, np.: „że zapłacony bus odjedzie bez nas, gdy na dachu są nasze bagaże”. Nie ma takiej możliwości. Są prości i uczciwi, a ich: „don’t worry, it’s ok!” ma tłumaczyć nam wszystko.
Gorakhpur – gwarne, trąbiące, choć nie tak głośne jak Delhi. Na ulicach przeważają wystrojone riksze. Wygląda jakby ilość ozdób miała gwarantować jakość przewozu. :) (Marketing jest wszędzie. ;)). Widać kontrast między kobietami a mężczyznami. Kobiety są zadbane: strojne i kolorowe. Dostojnie przemykają się w gwarze, jakby ich nie dotyczył, jakby były ponad to. Gwar tworzą mężczyźni: łażą, biegają, zaczepiają, załatwiają, przekrzykują się. Są oblojdrowaci, ubrani w brudne, rozchełstane spodnie i koszule. Uśmiechają się uśmiechem czarnym od żutego tytoniu a potem spluwają nim pod nogi, nie patrząc, gdzie trafią. W czasie jazdy pociągiem rozśmieszyła nas ich dbałość o higienę: rano, wszyscy jak jeden mąż wstali i poszli myć zęby – szczoteczkami, lub pędami bambusów. Zresztą widok Hindusa myjącego zęby bambusem w miejscu publicznym (a zwłaszcza na dworcu) jest powszechny.
Aha, przed odjazdem mój gorakhpurski przyjaciel pochwalił moje nowe bransoletki, ale powiedział, że kobiety w Indiach noszą je na obu nogach i wtedy wyglądają naprawdę pięknie. Cenna uwaga. Przełożę przy najbliższej okazji. :)
Zapakowani w busa wyjeżdżamy z miasta.
MUZYCZNA POCZTÓWKA po-posiłkowa:
http://pl.youtube.com/watch?v=pcwpwhPkUsE
/obdarowany Tobą, Miła ...lamblio :) :) :)/ naprawdę, jaka jesteś nie wie nikt. ;)